Mowa
nienawiści
Zakres
pojęcia „mowa nienawiści” rozciągany bywa tak bardzo, że pojęcie to przestaje
być użyteczne. Nie każdy przykład komentarza, postu, wypowiedzi itd., których autorzy
nie trzymają się standardów debaty publicznej, jest przykładem mowy nienawiści.
„Według
Rekomendacji R (97) 20 Komitetu Ministrów Rady Europy nt. mowy nienawiści »Mowa
nienawiści obejmuje wszelkie formy wypowiedzi, które szerzą, propagują czy
usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne
formy nienawiści bazujące na nietolerancji m.in.: nietolerancję wyrażającą
się w agresywnym nacjonalizmie i etnocentryzmie, dyskryminację
i wrogość wobec mniejszości, imigrantów i ludzi o imigranckim
pochodzeniu«”.
Przykładem użycia mowy nienawiści może być
tekst Separatyzm rasowy - odpowiedź na multikulti w XXI wieku, który w
2017 r. opublikowała Mazowiecka Brygada ONR. Tekst ten, wciąż dostępny w
Internecie, kończy następujący akapit:
„Separatyzm
rasowy jest jedyną alternatywą dla wielorasowego społeczeństwa. Mieszanie ras,
jakie ma miejsce m.in. wskutek kryzysu imigracyjnego, jest czynnikiem mającym
doprowadzić do kulturowego i rasowego zniszczenia Europy. Niniejsze rozważania
warto skonkludować prostymi słowami ideologa czarnego nacjonalizmu, Jamajczyka
Marcusa Garveya: Azja dla Azjatów, Afryka dla Afrykanów, Europa dla
Europejczyków”.
Prokuratura, zawiadomiona przez Rzecznika Praw
Obywatelskich ws. możliwości popełnienia przestępstwa „pod kątem art. 256
Kodeksu karnego w zakresie nawoływania do nienawiści na tle różnic
narodowościowych, etnicznych i rasowych oraz propagowania idei
charakterystycznych dla faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju
państwa (za co grozi do 2 lat pozbawienia wolności)” umorzyła jednak
postępowanie.
Z
mową nienawiści mieliśmy także do czynienia w poście Jacka Bartyzela, który na
Facebooku tak pisał o Żydach: „To, że nas Żydzi nienawidzą i opluwają, jestem w
stanie przyjąć ze spokojem – w końcu czegóż można spodziewać się od tego
plemienia żmijowego pełnego pychy, jadu i złości? Trzeba po prostu trzymać ich
na dystans, tak wielki, jak tylko możliwe. W ogóle nawet nie próbować
dyskutować czy przekonywać, bo to daremne; oni nie są zdolni do okazywania wdzięczności,
uważają natomiast, że wszystko im się należy".
Gdy
podniosły się głosy krytyczne wobec tego wpisu, których konsekwencją było
rozpoczęcie procedury dyscyplinarnej przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika,
pracodawcę Bartyzela, w jego obronę zaangażowały się prawicowe media.
W
wywiadzie udzielonym WPolityce możemy przeczytać:
„wPolityce.pl:
Czy określenie, którego użył Pan w swoim wpisie na Facebooku nie jest
zbyt mocne?
Prof.
Jacek Bartyzel: Określenie jest mocne, ale tak się składa, że wypowiedział
te słowa Jezus Chrystus. Nie widzę tutaj żadnego uchybienia.
„Gazeta
Wyborcza” zarzuca panu antysemityzm. Jest pan antysemitą?
Chciałbym
się dowiedzieć co to znaczy być antysemitą. Bo nie wiem,
co to słowo oznacza.
Ale
„Gazeta Wyborcza” wie, że jest pan antysemitą.
„Gazeta
Wyborcza” może wiedzieć, ale ja tej wiedzy, nazwijmy ją talmudyczną,
nie posiadam. Pojęcie antysemityzmu jest tak nieokreślone, że każdy może
sobie włożyć w nie, to co mu się podoba. Załóżmy,
że na poziomie elementarnym jest to jakaś niechęć do Żydów.
Ale kto powiedział, że do Żydów nie można nie czuć niechęci? Można
ja przecież czuć do Polaków, Niemców, Francuzów. I nic się
z tego powodu nie dzieje. Dlaczego akurat Żydów trzeba kochać? Tego nikt nie
zdołał wyjaśnić” […]
Wydaje
się, że „antysemityzm” jest największą pałką z arsenału
politycznej poprawności?
Zaczyna
z nim rywalizować „homofobia”. Ale rzeczywiście chyba to, co się
określa mianem „antysemityzmu”, nazwijmy to roboczo zakazem wypowiadania
jakichkolwiek krytycznych uwag o Żydach został takim świeckim dogmatem
w religii poprawności politycznej. Ma on mieć moc taką,
że właściwie ktoś, kto jest zidentyfikowany jako antysemita, ten właściwie
podlega czemuś co może być odpowiednikiem klątwy i anatemy. Powinien
w ogóle przestać istnieć w wymiarze publicznym. Można go też
zupełnie bezkarnie opluwać. To nawet jest traktowane jako
czyn pozytywny.
„Antysemityzm”
to doskonały argument do uciszania niewygodnych dyskutantów.
Tak.
Termin „antysemityzm” służy do metafizycznej degradacji. Zwalnia
z obowiązku podjęcia dyskusji z osobą, którą tym mianem określono.
Jeżeli uzna się, że ktoś jest diabłem wcielonym to przecież nie można
z nim dyskutować”.
Portal
fronda.pl uznał, że Bartyzel znalazł się — przez Żydów — na celowniku lewactwa.
Maria
Kądzielska w Do Rzeczy nr 11/2019 pisała, że Bartyzel krytykował
antypolską działalność Żydów, co nie jest antysemityzmem. Wsparła się m. in. na
opinii Bogusława Wolniewicza, że antysemityzmem jest tylko irracjonalna niechęć
do Żydów, ta, której dał wyraz Bartyzel, jest racjonalna, dotyczy bowiem
żydowskich prowokacji. Zarzut antysemityzmu uznano za formę cenzury. Autorka
przytoczyła także słowa prof. Okołowskiego: „Polska profesura powinna zewrzeć
szyki i przeciwstawić się stanowczo stalinowskim praktykom w rodzaju »sprawy
Bartyzela«”.
Mnie
wydaje się, że krytyka konkretnych działań jakiejś grupy ludzi czy jednostki
nie jest tym samym, co pisanie o nienawiści do Polaków ze strony Żydów po
prostu, którzy jako całość mają być pełni jadu, pychy, pluć na Polaków itd. Więcej o sprawie Bartyzela, w kontekście opinii prokuratury, w tekście Adama Leszczyńskiego.
W
dzisiejszych mediach ważnym tematem jest Twitt Jacka Kochanowskiego. Napisał
on:
„Och
och. O p***bie z krzyżem w Płocku nie wypada pisać, że po*eb”.
Komentując
kolejne z serii wystąpieć anty-LGBT+ Marka Jędraszewskiego napisał:
„Błędem
antropologicznym, panie Jędraszewski, to są faceci w kieckach z obsesją na
temat du*y ministranta. Odwal się człowieku od nas”.
W
moim odczuciu słowa Kochanowskiego w takiej formie nie powinny paść i nie
licują ze standardami debaty publicznej. Jeśli sprzeciwiamy się nienawiści i wulgaryzacji
relacji społecznych sami powinniśmy dbać o to, by nie wulgaryzować języka. Nie
oznacza to jednak, że nie powinniśmy formułować ocen, niekiedy stanowczych. Brak
oceny bywa bowiem przyzwoleniem na szerzenie poglądów nienawistnych, stereotypizujących,
krzywdzących. Jednoznacznej negatywnej oceny wymaga posługiwanie się krzyżem
jako symbolem nienawiści, jak i działalność Marka Jędraszewskiego, który nie
bacząc na nic, łącznie z kwestią istnienia cytowanych przezeń źródeł (casus Kpinomir*),
prowadzi kampanię wymierzoną i w społeczność osób LGBT+, i w osoby, które są co
najmniej zdystansowane wobec instytucji Kościoła rzymsko-katolickiego, promuje wizję Polaków jako narodu katolickiego i przestrzega przed destrukcją tradycyjnej rodziny.
Oceniając
negatywnie sformułowania użyte przez Kochanowskiego rozumiem ich źródło – w
sytuacji wielomiesięcznej nagonki na osoby nieheteronormatywne trudno
powstrzymać się przed osądami emocjonalnymi, a język nieparlamentarny (choć w
Polsce bywa, że parlamentarny) wszedł do codziennego użycia. Niemniej — jeśli
pamiętamy, że słowa mogą krzywdzić — sformułowania użyte przez Kochanowskiego
nie powinny paść, a on ponosi za nie moralną odpowiedzialność. Nie widzę tu
jednak mowy nienawiści, a krytykę konkretnych osób i ich działań. Jest także
krytyka pedofilii, z której transparentnym rozliczeniem Kościół ma problem
(przypomnijmy, że Jędraszewski zaangażowany był w obronę (i poparcie) dla
Juliusza Paetza; Gądecki odmówił wydania prokuraturze akt postępowania kanonicznego,
obaj mieli skandaliczne wystąpienia po prezentacji raportu ws. przestępstw
seksualnych wobec nieletnich).
W
związku z powyższym przypomina się też teraz apel, który w 2013 r. Kochanowski
wystosował do Bratkowskiej: „Bratkowska powinna wyskrobaną zygotę wsadzić w
słój, zapeklować i wysłać panu księdzu. Niech kanonizują św. Zygotę. Patronkę
oszołomów”.
Jest
on nienawistny, jednoznacznie naganny i spotkał się ze stanowczą krytyką
przedstawicieli różnych światopoglądowo grup. Jest też doskonałym przykładem
tego, że bazowanie na emocjach i stygmatyzacja osób związanych z Kościołem
rzymsko-katolickim (którzy w różny sposób podchodzą do spraw związanych ze
świeckim prawem do aborcji jednocześnie bazując na podstawowych zasadach nauki
społecznej Kościoła) bywa odwrotnością emocji i języka stygmatyzującego, które
wiążą się z negatywnym postrzeganiem osób LGBT+.
*
W Łódzkich Studiach Teologicznych nr 2/2017, które są — według
deklaracji — czasopismem naukowym i recenzowanym ukazał się tekst Marka
Jędraszewskiego Chrzest Polski. Jego podstawą był wykład, który w 2016
r. Jędraszewski wygłosił w Bibliotece Polskiej w Paryżu. Jędraszewski
podtrzymuje tam tezę o tym, że Polska jest źródłowo chrześcijańska (nie
istniała Polska przedchrześcijańska). Decyzję Mieszka o przyjęciu chrztu nie
uznaje on za decyzję motywowaną wyłącznie przenikliwością polityczną. Pisze: „Jego
decyzja o otwarciu się na chrześcijaństwo musiała wynikać najpierw z tego, że
uświadomił sobie zupełnie inne znaczenie po-jęcia „Bóg” – inne niż w
powszechnych dotąd mu znanych i zapewne przez niego podzielanych pogańskich
wierzeniach. Był to Bóg Trójjedyny, który objawił się w życiu i nauczaniu, w
śmierci i zmartwychwstaniu Wcielonego Syna Bożego Jezusa Chrystusa. Mieszko I
nie tylko uświadomił sobie zupełnie innego Boga, ale przede wszystkim w Niego
uwierzył – z wszystkim tej wiary konsekwencjami, odnoszącymi się do wizji
człowieka, jego zadań i jego powołania, a także w odniesieniu do siebie samego
jako chrześcijańskiego władcy. […] Mieszko z pewnością brał pod uwagę kwestie
polityczne, kiedy decydował się na chrzest. Ale czy nie zastanawiał się też nad
tym, co przyjęcie nowej wiary znaczyć może dla niego osobiście, jaki sens nadaje
jego życiu, jaką mu daje nadzieję?”. Pisze również o osobistym ryzyku, które
wziął na siebie Mieszko decydując się na chrzest płynące z tego, że „społeczeństwo
ówczesnych Polan było całkowicie pogańskie. Książę musiał zatem liczyć się z
ogromną niechętną mu, lub wręcz wrogą reakcją”. Prawdziwa rewolucja — zaznacza Jędraszewski —
wiązała się ze zmianą modelu rodziny. „Właśnie poprzez rodzinę zaczyna się
prawdziwa rewolucja obyczajowa, znajdująca swój fundament w chrześcijaństwie.
Była to rewolucja, której na sobie doświadczył także sam Mieszko I. Przed
przyjęciem chrztu był bowiem zmuszony oddalić siedem żon, które dotychczas
posiadał. Według Kpinomira, spowiednika Dobrawy, który w kronice zatytułowanej Vita
Mesconis – Żywot Mieszka – przekazał nam nawet ich imiona, Mieszko I podjął
decyzję o ich oddaleniu na skutek zabiegów swojej nowej czeskiej małżonki”.
Jeśli imię Kpinomir nie wydaje się dostatecznie dziwne, warto przytoczyć imiona
owych pogańskich żon Mieszka: Biustyna, Błogomina, Całusława, Pieściwoja,
Udowita oraz bliźniaczki Pępicha i Rębicha. Vita Mesconis to dokument
wymyślony na prima aprilis przez historyka Philipa E. Steele’a. Obrona
katolickości narodu polskiego i tradycyjnego modelu rodziny jest — dodam —
stałym elementem publicznej działalności prof. Jędraszewskiego.
Literatura
Kądzielska,
M., Cenzura myśli, „Do Rzeczy”, nr 11, 2019.
Wąsowski,
M., Dr
Jacek Kochanowski: Bratkowska powinna wyskrobaną zygotę wsadzić w słój i wysłać
księdzu. Niech kanonizują św. Zygotę